JOHNNY REZNICK - fragment:
Zajmująca cały zerowy poziom Skycity One Gruntownia nie była miejscem ani
przyjaznym, ani ładnym. Była granicą pomiędzy podziemnymi poziomami Podmiasta i
wznoszącymi się wysoko strefami Nadpowierzchni i Nieba. Z licznych kratek i włazów
kanałowych unosiły się nieprzerwanie obłoki gryzącego dymu i gorącej pary, wiele
uliczek zostało zupełnie pozbawionych oświetlenia, a napotkanych tutaj ludzi lepiej
było omijać szerokim łukiem. Przyziemne części megawieżowców dawno już
przestano odnawiać, ich brudne ściany pokryte były plamami moczu i kolorowymi
napisami wykonanymi farbą w sprayu przez członków różnorakich gangów, kręcących
się po ulicach o każdej porze.
W Gruntowni najczęściej panował mrok, gdyż wyższe poziomy miasta odcinały
światłu dostęp do ziemi. Szerokie na kilkadziesiąt metrów żelazobetonowe płyty
powierzchniowe, spoczywające na stalowych filarach między megawieżowacami i
składające się na kolejne zabudowane poziomy, korytarze powietrzne i budynki
tworzyły nad głowami mieszkańców Gruntowni skomplikowany labirynt, przez który nie
mogły przedostać się nawet promienie słoneczne. Kilkadziesiąt metrów powierzchni
miasta nad samą ziemią było spowitą głębokimi cieniami dziurą w dumnej i
nowoczesnej bryle Skycity One.
Poziomy Nadpowierzchni, zaczynające się tuż nad Gruntownią, wyglądały
natomiast zupełnie inaczej. Nie brakowało tam sztucznego oświetlenia, blaski
napastliwych i mnożących się z każdym dniem holoreklam aż raziły, a ich mieszkańcy
niemal nigdy nie doświadczali jakiegokolwiek braku światła. Od pierwszego poziomu
wzwyż było coraz jaśniej i jeszcze bardziej kolorowo, a także wzrastał dostęp promieni
słonecznych do wnętrza miasta. Były zajmowane w przeważającej większości przez
pracowników korporacji Neontex, władców Skycity One, a ci, którzy żyli poniżej, w
Gruntowni i Podmieście, mieli dbać, aby wszystko na wyższych poziomach sprawnie
funkcjonowało. Niepotrzebne im było ani słońce, ani poduszkowce, ani specjalne
wygody; żyli i umierali tylko po to, by mieszkańcom Nadpowierzchni i Nieba żyło się
jak najlepiej.
*
Digger siedział w swoim zaśmieconym mieszkaniu na poziomie zerowym Skycity
One, wygodnie rozparty w czarnym fotelu przed małym biurkiem. W zaciemnionym i
zagraconym pokoju panowała cisza i niemalże całkowity bezruch, jedynie palce
wzniesionych dłoni Diggera poruszały się szybko w powietrzu. Okryte rękawicami
wibracyjnymi FindSodexu przetwarzały rzeczywiste ruchy chłopaka i odwzorowywały
je w cyberprzestrzeni Wiru, w której Digger znajdował się już od dobrych kilku godzin.
Ciemnobrązowe, krótkie włosy sterczały Diggerowi buńczucznie niemal pionowo,
a na nosie miał ciemne mnemoszkła, które służyły teraz za ekran wyświetlający obrazy
z Wiru. I okulary, i rękawice były podłączone do servboxu spoczywającego na kolanach
chłopaka — czarnego, prostokątnego i całkowicie gładkiego komputera o wymiarach
czterdzieści na piętnaście i na dwa centymetry.
Digger surfował w cyberprzestrzeni z wprawą właściwą najlepszym legendarnym
hakerom, błyskawicznie lawirując pomiędzy danymi i linijkami kodu, włamując się na
serwery korporacyjnej Siatki, łączącej ze sobą wszystkie miasta należące do
Neontexu. Miał dopiero dziewiętnaście lat, ale setki godzin spędzonych w Wirze,
wrodzona inteligencja i niebagatelne umiejętności sprawiały, że w środowisku czarnej
strefy Skycity One uchodził za jednego z najlepszych żyjących hakerów młodego
pokolenia.
W jego mieszkaniu było dość ciepło, jednak chłopak miał na sobie
jednoczęściowy, granatowo-zielony kombinezon, wysokie buty z utwardzanego
polimeru i czarną kurtkę. Wchodząc do Wiru kilka godzin temu nawet nie zawracał
sobie głowy tym, by się rozebrać i odświeżyć po powrocie z drugiego poziomu
Podmiasta, na który zjechał wcześniej, by dostarczyć klientowi nośnik z napisanym na
zlecenie softem. Normalnie wysłałby pliki w Wirze i obyłoby się bez wymuszonych
wycieczek i ryzyka wykrycia przez któregoś z korporacyjnych terabotów, ale tym razem
klient chciał uniknąć wprowadzania napisanego dla niego programu do
cyberprzestrzeni. Co choć raz znalazło się w Wirze na którymś z serwerów, zostawało
w nim już na zawsze. Każdy o tym wiedział.
Palce chłopaka na moment znieruchomiały, lecz chwilę później ponownie
rozpoczęły swój szaleńczy taniec. Na mnemoszkłach wyświetlały się obrazy
generowane przez servbox, a Digger lawirował między kolumnami korporacyjnych
danych. Serwery Neontexu były silnie strzeżone, mimo to chłopak już nie raz
pokonywał zabójcze firewalle, by zdobyć potrzebne mu informacje i pliki. „Łatwizna” —
pomyślał i uśmiechnął się kącikiem ust.
Jego świadomość przebywała w Wirze, a implant mózgowy odbierał sygnał z
servboxu i wyświetlał poprzez nakładkę siatkówki oka obrazy cyberprzestrzeni na
wewnętrznej stronie mnemoszkieł. Digger był w swoim żywiole.
Surfowanie w Wirze nagle zostało zakłócone. Digger drgnął na odgłos głośnego
walenia w drzwi jego zapuszczonego mieszkania, który dotarł niespodziewanie do jego
uszu. Znieruchomiał zaskoczony, a kiedy głośne uderzenie się powtórzyło, skrzywił
się. Nie spodziewał się żadnych odwiedzin, więc postanowił zignorować nieznanego
intruza. Ponowił swoją wędrówkę w cyberprzestrzeni, ale w chwilę później ktoś uderzył
w drzwi jeszcze mocniej i chłopak usłyszał, jak intruz wypowiada głośno i z naciskiem
jego ksywkę.
— Cholera — warknął do siebie ze złością, a następnie przerwał połączenie z
Wirem i ściągnął mnemoszkła.
Odłożył je na blat biurka, obok położył servbox i wstał chwiejnie. Od
kilkugodzinnego siedzenia cały zesztywniał, więc poruszał przez chwilę rękami i
nogami na różne strony, by pobudzić krążenie, a potem ruszył do drzwi. Wszedł do
ciemnego korytarza i dotarł do jego końca, po czym stanąwszy przed drzwiami
wejściowymi, położył palce na panelu elektronicznego zamka. Coś go jednak tknęło,
zawahał się. Złość na natręta minęła zastąpiona przez wrodzoną ostrożność. Czekał.
Przez dłuższą chwilę nie słyszał absolutnie niczego. Potem ktoś znowu uderzył
w drzwi z drugiej strony, lecz tym razem już słabiej, jakby bez przekonania i
poprzedniego uporu.
— Digg... — Chłopak usłyszał ciche, urwane słowo i wydało mu się, że w tym
głosie rozpoznaje jakąś znajomą barwę.
Przejechał dłonią po sterczących włosach, a potem ją opuścił.
— Co, do cholery...? — szepnął znowu, a potem wpisał szybko sekwencję cyfr
otwierającą elektroniczny zamek i pociągnął ku sobie drzwi.
Widok, który zobaczył, wstrząsnął nim do głębi. Na poplamionej, brudnej
podłodze korytarza oświetlonego zaledwie jedną żółtą lampą leżał jego młodszy brat,
Joy.
Młodzieniec spoczywał na boku, ściskając obiema dłońmi swój brzuch. Z ust
ściekała mu krew, lewe oko miał podbite, a nogi podkulone w pozycji embrionalnej.
Długie blond włosy pozlepiały się krwią. Digger stał jak sparaliżowany, zdumiony i
przerażony jednocześnie, nie mogąc uwierzyć w to, co widział. „To przecież Joy —
myślał. — To Joy”.
— Joy! — krzyknął i przykucnął wreszcie, ocknąwszy się z letargu.
Nachylił się nad bratem i dotknął dłonią jego bladego policzka.
— Digger… — wycharczał szesnastolatek, a potem odkaszlnął krwią zmieszaną
ze śliną. Wbił spojrzenie w oczy Diggera, podparł się jedną ręką i spróbował podnieść
z podłogi. — Wciągnij mnie… do mieszkania.
— Nie ruszaj się — powiedział Digger. — Jesteś ranny?
Joy zdjął drugą rękę z brzucha i wtedy Digger zobaczył ciemną plamę krwi,
rozlewającą się na jego fioletowym kombinezonie i skapującą z palców dłoni na
podłogę.
— Wciągnij mnie — powtórzył chłopak. — Teraz.
Digger czuł, jak pot zalewa mu czoło. Bał się, że przysporzy bratu bólu.
Postanowił jednak spełnić jego prośbę, choć głównie z tego powodu, że w mieszkaniu
znajdzie się coś, co pomoże zatamować krwawienie.
Obawiając się podnieść rannego, chwycił go pod pachami i pociągnął ostrożnie
po podłodze, aż jego nogi znalazły się wewnątrz mieszkania. Potem przeszedł obok
niego, rozejrzał się po ciemnym korytarzu i nie dostrzegłszy nikogo, zamknął drzwi.
Ponownie pochylił się nad Joyem i powiedział:
— Poszukam czegoś, czym da się zatamować krwawienie.
Joy jednak pokręcił przecząco głową.
Joy jednak pokręcił przecząco głową.
— Nie ma czasu — wydusił z siebie. — Musisz… musisz skopiować dane z
mojego implantu. To ważne.
— Najpierw zajmę się raną.
— Nie — powiedział zdecydowanie Joy. — Przynieść kompilator i skopiuj dane.
Szybko, zanim tutaj dotrą.
— Kto? — spytał zdumiony Digger.
— Idź po kompilator — powiedział z naciskiem Joy, ściskając jego przedramię
skrwawioną dłonią.
— Reszta... — zakrztusił się krwią. — Reszta potem. Idź.
Digger był przerażony. Chciał jak najszybciej opatrzyć ranę brata, ale widział, że
rozmowa tylko bardziej go męczy. Skinął więc głową i pobiegł do tak samo
zaciemnionej jak reszta małego mieszkania kuchni. Rozejrzał się i chwycił duży
ręcznik, potem wybiegł z pomieszczenia i dopadł swojego biurka w pokoju obok.
Otworzył jedną z jego szuflad, roztrącił rozmaity hardware na boki, by wreszcie znaleźć
kompilator danych — małe, prostokątne urządzenie z wkładką chipową i przewodem
do podłączenia. Poszperał w szufladzie jeszcze przez chwilę i gdy znalazł kilka
czystych chipów, zabrał wszystko i wrócił do brata.
Z ust Joya wyciekła obfita strużka ciemnej krwi i spłynęła po brodzie na szyję.
Chłopak wlepił wzrok w oczy Diggera i powiedział z naciskiem:
— Kopiuj! — Zaczął kaszleć i dławić się krwią, więc Digger chwycił go i przewrócił na prawy
bok. Bał się o życie brata. Ręce drżały mu niepowstrzymanie, mimo to posłuchał Joya
i wetknął końcówkę przewodu kompilatora do gniazda nad jego uchem. Włączył
urządzenie, włożył do niego czysty chip i uruchomił proces kopiowania danych.
— Robi się — powiedział. — Joy, muszę wezwać pomoc.
Jego brat znowu odkaszlnął krwią, a potem pokręcił głową.
Jego brat znowu odkaszlnął krwią, a potem pokręcił głową.
— Nie ma czasu, musisz wiać — wykrztusił. — Przyjdą tutaj. Zabiją cię dla tych
danych.
— Kto, Joy?
— Skinnersi.
„Nie — pomyślał Digger. — Tylko nie ten gang przeklętych ćpunów handlujących
dopalaczami dosercowymi”.
— Oni ci to zrobili? Te gnoje?
Joy skinął głową.
— Wsadzili we mnie cholerne ostrze. Ale jest jeszcze… coś — rzekł, kaszląc.
— Co takiego?
— Kiedy mnie dopadli, byłem razem z Mirą. Uciekaliśmy, ale nie mieliśmy szans.
Odciągnąłem ich od niej.
Mira była dziewczyną Joya, szesnastolatką jak on, szafirowooką ślicznotką o
długich za ramiona prostych, kruczoczarnych włosach.
— Jest bezpieczna? — spytał Digger.
Joy zamknął na chwilę oczy, a potem odrzekł:
— Mam nadzieję. Kazałem jej uciekać do Podmiasta i dobrze się ukryć.
„Cholera — pomyślał Digger. — Jeśli dziewczyna go posłuchała, to znajduje się
teraz gdzieś na jednym z wyjątkowo niebezpiecznych podziemnych poziomów”.
— Znajdę ją — obiecał Digger. — Jednak najpierw muszę pomóc tobie. —
Spojrzał na pasek postępu kompilatora i zobaczył, że urządzenie skopiowało dopiero
niecałe sześćdziesiąt procent danych.
— Mną… się nie przejmuj — powiedział Joy. — I tak... zginę. Pomóż Mirze. I
koniecznie zajmij się danymi. Ona… ma kopię. To… niezwykle ważne.
W tej właśnie chwili uszu Diggera dobiegł głośny odgłos kroków rozlegający się
w korytarzu za drzwiami i krótkie, urywane słowa. Joy także to usłyszał i jego oczy
rozszerzyły się. Chwycił brata za rękę i wyszeptał przerażony:
— Uciekaj! No już!
Digger nie wiedział, co robić. Medyczny bot nie zdąży dotrzeć tutaj na czas,
krwawienie było zbyt obfite. Nie chciał opuszczać brata, ale wiedział, że nie ma
wyboru.
Spojrzał na pasek stanu kompilatora. Osiemdziesiąt sześć procent.
— Jeszcze chwila — powiedział i ruszył do swojego pokoju.
Chwycił czarną torbę i zaczął pakować do niej swój servbox, mnemoszkła, chipy
z danymi i rozmaity hardware z szuflady biurka. Wiedział, że już tutaj nie wróci, musiał
więc wziąć ze sobą wszystko, co ma znaczenie.
Zarzucił pasek torby na ramię i wrócił do leżącego na podłodze korytarza brata.
Joy miał szklisty wzrok, nie ruszał się. Digger stanął nad nim, a potem przykucnął i
przyłożył ucho do ust brata.
— Nie — szepnął. — Tylko nie ty, Joy.
Ktoś uderzył w drzwi mieszkania. Raz, a potem znowu, jakby silniej. Digger
podniósł głowę, czując, jak w jego wnętrzu zbiera się paląca wściekłość. Wstał i
zacisnął pięści, jednak po chwili rozluźnił palce. Wiedział, że Skinnersów będzie kilku
i że w pojedynkę nie da im rady. Jeśli śmierć brata miała nie pójść na marne, musiał
stąd uciec i przeżyć.
Kompilator kończył kopiowanie, ale chłopak nie mógł już dłużej czekać. Pochylił
się nad urządzeniem i wyciągnął z niego chip. Wsunął go do jednej z kieszeni swojego
ubrania, mając nadzieję, że najważniejsze dane zostały na nim utrwalone, a potem
zamarł z dłonią nad urządzeniem. Pomyślał, że nawet z martwego mózgu Joya da się
odzyskać te dane, a na to nie mógł pozwolić. Przestawił więc urządzenie na
wymazywanie pamięci użytkownika. Potem niechętnie wstał, spojrzał jeszcze raz z
wściekłością na drzwi mieszkania, chwycił wiszącą na ścianie kurtkę, odwrócił się na
pięcie i pobiegł wbrew sobie do tylnego wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz