czwartek, 26 września 2013

PORZUCENI - fragment powieści


Rozdział pierwszy

Steeler

Dzielnice Mroku, 01.01.2138

Zachodzące powoli słońce oświetlało krwistą purpurą Dzielnice Mroku, ruiny dawnego miasta wymierającego gatunku ludzkiego. Oblewało jałową glebę swym złowieszczym światłem, sprawiając, że wszystko dookoła wyglądało jak skąpane we krwi.
Po kamienistym podłożu sunął z głośnym buczeniem silników opancerzony pojazd. Grube opony roztrącały kamienie na boki, niektóre miażdżąc i proszkując. Verra VX-14 wyglądał tak, jakby żadna przeszkoda nie mogła go zatrzymać. Kadłub wysoki na dwa metry, długi na ponad siedem, o kształcie ściętego z góry i z dołu pocisku sprawiał wrażenie niezniszczalnego. Pojazd wyglądał jak taran, sunąc otoczony przez niszczejące, obracające się w gruz budynki Dzielnic Mroku.
Verra VX-14 jechał jakiś czas zaśmieconą ulicą, po czym skręcił w jej węższą prawą odnogę. Dotarł do końca i zatrzymał się. Buczenie potężnych silników ucichło, a drzwi z boku pojazdu zostały otwarte, unosząc się wolno do góry. Z otworu wyłoniła się postać wysokiego, szczupłego mężczyzny, oświetlona purpurowo przez chowające się za horyzontem słońce. Mężczyzna stanął na kamienistym gruncie i rozejrzał się wokoło. Hydrauliczne ramiona poruszyły się, zamykając wejście, a on ruszył miarowym krokiem do spowitego w cieniu wejścia jednego z budynków. Wszedł w ciemny otwór, zszedł po schodach i stanął przed żelaznymi drzwiami. Otworzenie ich wymagało kodu, więc wpisał go na elektronicznym zamku i drzwi wsunęły się w ścianę. Kilka metrów dalej znajdowały się następne drzwi. Mężczyzna podszedł do nich i czekał. Te również się otworzyły, jednak dopiero po zamknięciu się pierwszych drzwi i oczyszczeniu powietrza w krótkim korytarzu.
Oczom mężczyzny ukazało się tonące w półmroku pomieszczenie. Kiedy wszedł do środka, uwaga wszystkich obecnych ludzi skupiła się na nim. Bywalcy tego miejsca przyglądali się jego stalowej masce, wysokim butom na grubej podeszwie i obcisłemu ubraniu czarnego koloru. Jego tors okrywał skórzany kaftan z jednym tylko rękawem, gdyż mężczyzna nie miał lewego ramienia. Zastępowała je groźnie wyglądająca, wykonana z błyszczącej stali mechaniczna proteza. To sztuczne ramię lśniło blado w słabym świetle żółtej lampy. Kryło w sobie ogromną siłę, więc ludzie szybko odwrócili wzrok, nie chcąc prowokować przybysza.
Mężczyzna ruszył przez środek pomieszczenia, przechodząc między stołami i kierując się do lady. Zaczekał, aż barman podejdzie do niego i zapytał:
— Masz czystą wodę? — Głos rozlegający się zza stalowej maski był stłumiony, lecz wystarczająco wyraźny.
Barman spojrzał z ciekawością na przybysza. Nie każdy chciał tego rzadkiego towaru.
— Stać cię? — spytał, uśmiechając się krzywo.
Pomiędzy wargami ukazały się jego sczerniałe zęby, będące dowodem na to, że ciało barmana gniło. Zresztą nie jedynym, gdyż skóra twarzy również ulegała procesowi rozkładu: szara, pomarszczona i szorstka, pokryta gdzieniegdzie żółtawymi plamkami.
Nalej.
Barman odwrócił się i poszedł na zaplecze podziemnego baru. Wrócił po chwili, niosąc mały kufel z grubego szkła, wypełniony przezroczystym płynem. Postawił go na obskurnej ladzie przed obcym i spojrzał na niego.
— Woda z moich prywatnych zapasów. Płać, nieznajomy — powiedział.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni pieniądze i położył je na kontuarze. Barman wziął dwusenterowy banknot i niechętnie, z chciwym błyskiem w oku, wydał resztę. Obcy odwrócił się, by odejść, jednak zatrzymał go głos barmana.
— Nie używaj tutaj tego. — Wskazał na spoczywający w kaburze pistolet automatyczny. — Nie mam ochoty zmywać krwi i wynosić zwłok. Żadnych, rozumiesz? Nawet twoich.
— Nie użyję... Jeśli nie będę musiał — odparł mężczyzna i ruszył do wolnego, stojącego przy ścianie stołu.
Postawił kufel na brudnym odrapanym blacie, przysunął krzesło do ściany i usiadł. Omiótł wzrokiem pomieszczenie, przyglądając się zebranym w nim ludziom. Nie było ich wielu, jakieś dziesięć osób pogrążonych w rozmowach i popijających swoje napoje. Ubrani byli w brudne, mniej lub bardziej zniszczone stroje, a twarze kilku zakrywały w połowie lub całości oczyszczające powietrze maski. Ci niczego nie pili, siedzieli tylko i rozmawiali z towarzyszami.
Tylko niektórzy z nich byli jeszcze zdrowi, większość uległa już destrukcyjnemu działaniu zanieczyszczonego powietrza. U tych wyraźnie można było dostrzec gnicie skóry, gałek ocznych i wypadanie włosów, jednak były to tylko pierwsze, powierzchowne symptomy trawiącej ich ciała choroby. Filtrujące powietrze maski nie mogły całkowicie zapobiec rozkładaniu się ich ciał, choć w znacznym stopniu spowalniały ten proces. Przedłużały życie o kilka lat, lecz mało który mieszkaniec trzech niechronionych kopułami miast przeżywał ten czas. Śmierć była w nich codziennością, powszechna jak brak nadziei na lepsze jutro. Ludzie zabijali się dla kilku senterów, dla jedzenia, picia lub ubrań.
Przybysz wcisnął przycisk zwalniający zaczepy maski. Tutaj, w barze, była mu niepotrzebna; widział małe wytworniki powietrza wbudowane w ścianę. Poza tym znajdowały się tutaj także filtry i czujniki informujące o stopniu zanieczyszczenia sztucznie wytwarzanego powietrza, które ostrzegłyby go, gdyby poziom bezpieczeństwa został przekroczony.
Ściągnął z twarzy stalową maskę i położył ją na blacie stołu. Miał brązowe, krótkie i zmierzwione włosy oraz błękitne oczy o lodowatym, przeszywającym spojrzeniu. Nad oczami biegły mu dwie cienkie, poziome blizny, będące pozostałościami po zabiegu wszczepienia pozwalających widzieć w ciemności implantów.
Stalowe palce uniosły kufel do ust i mężczyzna napił się wody. Była smaczna, choć ciepła. Odstawił kufel i ponownie rozejrzał się po wnętrzu podziemnego baru. Pomieszczenie spowite było w półmroku, jednak dzięki wzmacniającym jego wzrok implantom widział wszystko wyraźnie. Kazał wszczepić je sobie niedawno, a zapłacił za zabieg tyle, że do końca życia mógłby pić prawdziwe piwo. Jednak nie żałował. Zdolność widzenia w ciemności była bezcenna: była atutem, który mógł niejednokrotnie uratować mu życie. Ułatwiała także wykonywanie zleceń, co również bardzo sobie cenił.
Jego mechaniczne ramię zajęczało cicho, kiedy ponownie sięgnął po kufel. Napił się i tym razem uchwycił słaby, kwaśnawy posmak. Woda zaczynała się psuć, najwyraźniej nie była wystarczająco dobrze zabezpieczona przed trującymi związkami zawartymi w powietrzu.
Mężczyzna znowu uniósł kufel, opróżniając go do połowy z psującego się napoju. Przez to niegdyś czyste, a teraz zabójcze powietrze nie tylko woda i żywność niszczały. Jego destrukcyjny wpływ przyczynił się do tego, że teraz, w 2138 roku, populacja planety zamykała się w stu tysiącach. Dawno temu, kiedy pozostawieni na Ziemi ludzie nie byli sobie wrogami, liczba ta była kilkaset razy wyższa. W tej części globu istniało zaledwie siedem miast, w tym cztery należały do Korporacji Zjednoczonych i były chronione przed zabójczym powietrzem olbrzymimi, przezroczystymi kopułami. Powietrze wytwarzano w nich sztucznie, więc obywatele Korporacji mogli dożyć starości.
W pozostałych trzech miastach, a właściwie w tym, co z nich zostało, ludzie gnili jeszcze za życia i umierali. Nie potrafili postawić ochronnej kopuły, nie mówiąc już o utrzymaniu takiej maszynerii w ciągłej sprawności. Tylko nieliczni mogli sztucznie wytwarzać powietrze. Tacy, jak mający stały dochód barman. Reszta żyjących w zrujnowanych miastach ludzi musiała zadowolić się filtrującymi powietrze maskami lub skazać się na powolną, bolesną śmierć. Często byli pogodzeni z faktem, że wcześniej czy później ich ciała staną się gnijącymi, trawionymi bólem i rozkładającymi się organizmami, choć tylko niektórzy trwali w tym stanie do końca. Większość wybierała samobójstwo, jeszcze gdy była do niego zdolna, a inni nie dożywali do tej decyzji.
Inaczej miały się sprawy z mieszkańcami czterech miast-kopuł. Oni nie myśleli o śmierci czającej się w powietrzu, oni nawet nie żyli w pełnym tego słowa znaczeniu. Leżeli w pustych pokojach w wysokich blokach z masy metplastycznej, prostokątnych i pozbawionych wszelkich, z wyjątkiem wejściowego, otworów. Leżąc w utrzymujących ich ciała przy życiu komorach, istnieli w swych wyimaginowanych światach, pogrążeni ciągle w narkotycznym śnie wywołanym nexem-9. Narkotyk ten pozwalał im przeżywać kolejne idealne życia, w ich odczuciu prawdziwe, pozbawione trosk, bólu i śmierci. Zautomatyzowane mieszkania dbały o ich ciała, podczas gdy oni śnili długimi miesiącami. Budzono ich tylko raz na jakiś czas, aby nie zatracili całkowicie własnej świadomości. Wtedy też programowali odpowiednio swoje komory, zmniejszając lub zwiększając dawki podawanego im narkotyku. Ta procedura była dla obywateli Korporacji konieczna, gdyż intensywność śnienia zmieniała się, czyniąc ich sny czasami niewystarczająco pięknymi, a czasem tak porażająco oddziałującymi na psychikę, że dochodziło do śmierci mózgu.
Mężczyzna przerwał swe rozmyślania i ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu. Umówił się tutaj z człowiekiem, którego nigdy wcześniej nie widział, a który miał dla niego zlecenie. Wypił wodę do końca, odstawił pusty kufel na stół i zobaczył, że wewnętrzne hermetyczne drzwi otwierają się. Stanął w nich wysoki mężczyzna, rozejrzał się, po czym ruszył w jego kierunku. Nosił brązowy płaszcz, a długie i brudne włosy opadały mu na ramiona. Znad zakrywającej dolną połowę jego twarzy maski czujnie spoglądały brązowe oczy.
— Steeler — stwierdził raczej niż zapytał, zatrzymując się przy stoliku mężczyzny.
— Tak — odpowiedział siedzący.
— To ja się z tobą kontaktowałem. Nazywam się Marc Rosen — powiedział i usiadł na wolnym krześle. Po chwili dodał:
— Ktoś chce, abyś kogoś zabił.
Steeler uśmiechnął się ponuro i odparł:
— Zawsze tego chcą.
— Ale tym razem lepiej płacą. Dostaniesz za to zlecenie dwa tysiące senterów — rzekł Rosen.
Mężczyzna popatrzył na niego z zainteresowaniem. Nie co dzień dostaje się prawdziwy majątek do ręki. Nie na tym świecie i nie za łatwiznę.
— Jedna setna tej sumy wystarczy do wynajęcia każdego płatnego zabójcy w Dzielnicach Mroku. Ja sam zabijam za dużo mniejsze kwoty.
Rosen uśmiechnął się, a Steeler zapytał jeszcze:
— Dlaczego akurat ja?
— Dlaczego ty? Ponieważ tylko ty posiadasz opancerzony transporter z wbudowanym i sprawnym komputerem, który pozwoli ci dostać się do jednego z miast-kopuł — wyjaśnił.
Wcześniej zdjął z twarzy maskę, a teraz obracał ją ręką na blacie stołu.
„Robota w mieście Korporacji — pomyślał Steeler. — Ryzyko jest ogromne, zważywszy na zabezpieczenia, patrole i androidy. Moje szanse przeżycia wewnątrz kopuły będą niewiele większe od zera”.
— W którym z miast? — spytał. — I kogo miałbym zabić?
— Jednego z mieszkańców Czwartego Miasta, zwykłego obywatela — odparł Rosen.
— A kody dostępu? Komputer w moim pojeździe ich nie zdobędzie.
Rosen włożył rękę do kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej srebrny dysk w przezroczystej folii. Położył go na stole, a w chwilę później postawił obok metalową kasetkę.
— Na dysku znajdują się kody otwarcia wschodniej bramy i inne potrzebne ci informacje — stwierdził. Steeler popatrzył na dysk, ale nie wziął go.
— Drugą połowę zapłaty miałbym dostać po wykonaniu zlecenia, tak? — spytał, przenosząc wzrok z blatu na mężczyznę.
Rosen pokazał mu kasetkę wyposażoną w zamek szyfrowy i powiedział:
— Zleceniodawca sam chciał zapłacić ci z góry, gdyż dobrze rozumie, jak trudno jest wydostać się z miasta Korporacji — wyjaśnił. — Poza tym wiemy, że zawsze wykonujesz zlecenia, których się podejmiesz. A on nie potrzebuje tych pieniędzy.
Zabójca milczał, zaskoczony tym, że ktoś zgodził się zapłacić tak dużą sumę jeszcze przed zleceniem. Wreszcie powiedział:
— Każdy potrzebuje pieniędzy.
— On nie. Zrozumiesz to po wykonaniu zlecenia.
Steeler miał wątpliwości, ale skinął głową. Jeśli w kasetce rzeczywiście były pieniądze, nie mógł pozwolić sobie na odrzucenie takiej fortuny.
— Skąd mam wiedzieć, że w środku są pieniądze?
— Ja sam tego nie wiem — odrzekł Rosen. — Jednak na dysku ma znajdować się także sekwencja cyfr, dzięki której otworzysz zamek. Jest zabezpieczony silnym ładunkiem wybuchowym, więc nie próbuj szczęścia na ślepo — dodał i roześmiał się.
— Mam uwierzyć, że nie odtworzyłeś zapisu na dysku i nie opróżniłeś tej kasetki? — w głosie Steelera pobrzmiewał wyraźny sceptycyzm.
Rosen przestał się uśmiechać, nachylił się ku niemu i powiedział:
— Posłuchaj, przyniósł mi ją zaprogramowany przez zleceniodawcę android, wraz z zapłatą dla mnie za pośredniczenie. Od tamtej chwili nie odstępuje mnie na krok; nawet teraz czeka przed wejściem do baru — wyjaśnił. — Chciałbyś narazić się komuś, kto potrafi przysłać konkretnie do twojego mieszkania morderczą maszynę? — Pytanie było czysto retoryczne, więc pozostało bez odpowiedzi.
Rosen sięgnął po maskę i założył ją na twarz.
— Bierzesz zlecenie? — spytał.
— Tak — odparł Steeler, wiedząc, że może pożałować tej decyzji. — Jeśli pieniądze tam będą. — Wskazał ruchem głowy na pudełko.
— Są tam. Odtwórz dysk jak najszybciej, zlecenie jest bardzo pilne. Przekażę twoją odpowiedź.
Rosen wstał i ruszył do drzwi. Po chwili już go nie było.


2 komentarze: