środa, 2 grudnia 2015

Kolejna, druga recenzja "W cieniu krzyża" - napisana przez PaniąM i opublikowana na portalu kulturalnym Sztukater

"Jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki. To idealna propozycja dla wszystkich fanów science-fiction. Na pewno nikt nie będzie narzekał na nudę, a samo zakończenie - majstersztyk, który wgniata w fotel. Miałam wobec tej książki duże oczekiwania, byłam żądna wrażeń i krwi. Tomasz Graczykowski w 100% spełnił moje wymagania. Liczę na to, że nie zaprzestanie pisania i zaserwuje mi niedługo kolejny smakowity kąsek. Będę czekać na to z niecierpliwością."

Całość do przeczytania pod linkiem:


piątek, 20 listopada 2015

Pierwsze porównanie do jednej z moich książek

"Sprawa Jontona" to debiut Tomasza Dziedzica, którego recenzję na swoim blogu napisała Pani M.. Ciekawym jest fakt, że recenzentka porównała książkę Tomasza Dziedzica do "Porzuconych". Odsyłam do recenzji Pani M:

http://czytelnia-mola-ksiazkowego.blogspot.com/2015/11/tomasz-dziedzic-sprawa-jontona.html


niedziela, 23 sierpnia 2015

W CIENIU KRZYŻA - fragment #2


FRAGMENT #2

Teraz był spokojny, choć wiedział, że za chwilę znowu będzie walczył z Arkanem. Przywódca grupy Nocnej miał siedemnaście lat, a jego strategii walki nie można było nazwać subtelną. Zawsze dążył do zbliżenia i walki wręcz, najwyraźniej czuł się w bliskim starciu lepiej, niż walcząc na dystans. Patryk odwrotnie: dotychczas wolał walkę spokojniejszą, z czasem na przemyślenie kolejnego ruchu. Jednak teraz widział, że musi nauczyć się również działania szybkiego, zadawania obrażeń nie tylko za pomocą broni, ale i metalowych pięści. Nauczka, jaką otrzymał w przegranej walce, zmieniła jego postrzeganie i zmobilizowała go do jeszcze intensywniejszych treningów na sali gimnastycznej.
Ekran jego hełmu wypełniły nagle parametry ładowania scenariusza walki, więc dźwignął się i stanął na macie. Kolumny błękitnych liter i cyfr szybko przesuwały się przed jego oczami, aż ukazał się pasek postępu. Kiedy dobiegł do stu procent, chłopiec ujrzał przed sobą scenerię złomowiska samochodów. Wszędzie leżały przeżarte rdzą wraki, po ich bokach stały kolumny opon samochodowych, a dalej wznosiły się góry metalowych części. Szara zbroja Patryka stała wśród wszechobecnych odcieni brązu, a niebo nad nią było zachmurzone i szare.
Chłopiec ruszył. W momencie kompletnego załadowania scenerii walki rozpoczynał się pojedynek, więc należało być czujnym już od pierwszej chwili.
Pobiegł za trzy leżące na sobie jeden na drugim wraki samochodów osobowych i przykucnął za nimi. Pamiętał ostatnią walkę z Arkanem i spodziewał się teraz, że lider grupy Nocnej biegł gdzieś między wrakami, by znaleźć go jak najszybciej i zaatakować. Patryk wiedział, że nie uniknie walki wręcz, ale miał nadzieję, że uda mu się trafić mecha przeciwnika z zaskoczenia, zanim właściwa walka się zacznie. Może nawet osłabi go na tyle, że obrażenia spowolnią Arkana.
Rozglądał się wokoło, lecz ciągle nie widział czarnego mecha. Wysunął z prawego barku wyrzutnię małych rakiet o dużej sile rażenia, a z lewego miotacz plazmy. Z przedramienia mecha wysunęło się także długie ostrze, na wypadek gdyby Patryk jednak nie miał tyle czasu, by wycelować i wystrzelić z broni. Głównymi atutami jego przeciwnika były szybkość i niszczące ciosy, które zgniotą jego zbroję, jeśli tylko dojdzie do starcia wręcz.
Chłopiec zastanawiał się, jak może wykorzystać na swoją korzyść elementy scenerii złomowiska. Wiedział już, że każda sceneria ma swoje plusy i minusy, że zawsze jest coś, co można wykorzystać dla uzyskania przewagi nad przeciwnikiem. W lesie była to bardzo słaba widoczność, której Dominik użył, by zbliżyć się do niego niepostrzeżenie. Mógł dzięki temu manewrowi wygrać walkę, gdyby Patryk go nie przewidział.
„Tutaj mogę wykorzystać ciężar wraków lub użyć metalowych rur, by zadawać większe obrażenia” — pomyślał.
Nagle samochodowe drzwi przeleciały nad głową jego mecha i uderzyły w kolumnę stojących za nim opon, które spadały na zbroję Patryka, odbijały się i turlały dalej. „Znalazł mnie — pomyślał. — A ja nawet go nie usłyszałem!”
Podniósł się i rozejrzał. Czarny mech biegł w jego stronę żwirowaną drogą, kopiąc i przeskakując turlające się opony. Przebiegał właśnie obok góry samochodów i Patrykowi przyszło do głowy, że może uda mu się strącić któryś na Arkana. Wystrzelił w stos metalu kilka małych rakiet, a z miotacza plazmy wypalił prosto w czarną zbroję. Wśród ogłuszającego huku i zgrzytu zobaczył, że trafił mecha w nogę, przerywając jego bieg i sprawiając, że przyklęknął na jedno kolano. Prawe udo iskrzyło, a za zbroją jeden z wraków samochodu osobowego zsuwał się z metalowej sterty. Patryk patrzył, jak zjeżdża w dół, uderza w drugi wrak, koziołkuje i spada tuż za czarnym mechem, uderzając go w plecy. Zbroja poleciała do przodu, jednak oparła się na jednej z opon i niemal natychmiast podniosła. Obok czarnej głowy wysunęła się wyrzutnia i w następnej chwili rakieta eksplodowała tuż przy mechu Patryka, trafiając w najwyższy z trzech stojących na sobie wraków, za którymi ukrywał się chłopiec. Odskoczył w bok, unikając przygniecenia przez ciężki złom, po czym ruszył biegiem w kierunku Arkana. Tamten wystrzelił kolejną rakietę, więc Patryk rzucił się na drogę, przeturlał kilkakrotnie i gdy znalazł się tuż przy przeciwniku, wbił ostrze w jego pierś. Posypały się iskry i czarny mech cofnął się o krok, więc Patryk wyszarpnął ostrze i cofnął ramię, by wbić je w niego jeszcze raz. Jednak nie zdążył. Arkan kopnął go w pierś, a siła uderzenia odrzuciła zbroję Patryka w tył. Wylądował na plecach, lecz szybko uniósł głowę, by nie stracić wroga z oczu. W samą porę, bo mech Arkana skoczył wysoko w górę i opadał teraz na niego z nogą uniesioną do zabójczego kopnięcia. Chłopiec przeturlał się w bok, podniósł szybko i nie patrząc, uderzył ostrzem na wyczucie. Poczuł, że trafił w metalowy korpus. Gdy odwrócił głowę, ujrzał iskrzącą szramę w miejscu oczu zbroi. Prostokątne otwory w metalowej głowie normalnie świeciły jasnozielonym światłem, lecz teraz były czarne. Patryk uszkodził sensory wizualne mecha, oślepiając go.
Chłopiec wyprostował się i opuścił ramię. Oślepienie przeciwnika w praktyce oznaczało, że właściwie wygrał już walkę. Jednak nie lekceważył Arkana. Wiedział, że musi dobić go tu i teraz, w tej chwili, aby zwycięstwo było ostateczne. Schował ostrze w pancerz ramienia i podszedł do kręcącego bezsilnie głową przeciwnika. Zacisnął metalową pięść, po czym uderzył raz i drugi, a potem znowu. Czarna głowa odskakiwała w tył po każdym kolejnym ciosie, ale przeciwnik nie rezygnował, próbował uderzać na oślep, wystrzelił także rakietę, lecz przeleciała ona metr od szarego mecha Patryka. Chłopiec stwierdził, że już dość. Chwycił obiema rękami oślepioną głowę i wykręcił ją mocno, odrywając od szyi i odrzucając na bok. Czarny korpus zachwiał się, upadł na wznak i już się nie poruszył, jedynie iskry nadal sypały się przy wtórze wyładowań elektrycznych.

sobota, 22 sierpnia 2015

Egzemplarze recenzenckie W CIENIU KRZYŻA

Jeśli ktoś z Was lubi książki w tematyce thrillera/ horroru science fiction, to mam do przekazania egzemplarze recenzenckie mojej nowej powieści "W cieniu krzyża". Na razie powieść jest dostępna tylko w formie elektronicznej, w formacie PDF, jednak jeśli ktoś będzie chętny zagłębić się w mroczny świat alternatywnej, bliskiej przyszłości Polski i zmierzyć z fabułą powieści, niech zostawi komentarz pod tym postem.


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

W CIENIU KRZYŻA - fragment powieści:

W CIENIU KRZYŻA - FRAGMENT POWIEŚCI:



Wiedział, że dużo ryzykuje, kontynuując swoją zemstę przeciwko Ukrytym w tym miejscu. Zdawał sobie sprawę, że podejmowanie aż tak dużego ryzyka ocierało się o szaleństwo, jednak czuł, że nie odpuści. Ciągle żywe były w nim wspomnienia psychicznych i fizycznych tortur, których ofiarą przez długie lata byli on i jego matka. Nadal doskonale pamiętał, co ojciec im robił i do czego ich zmuszał. Doświadczyli tak wielu cierpień z jego rąk, że nienawiść do tego typu ludzi pozostanie w nim już na zawsze, tak samo silna i paląca.

Siedzieli z mamą przed dużym hekranem i oglądali film dla dzieci. Był wieczór, zjedli już kolację we dwoje, bo ojciec jeszcze nie wrócił z pracy.
Mama siedziała zamyślona, obejmując go jedną ręką. On jadł ciastka, wybierając je z leżącego obok pudełka i patrząc, jak chłopiec na hekranie biegnie za małą, sprytną wiewiórką.
Wyczuwał, że mama jest zdenerwowana, choć kiedy na nią spoglądał, uśmiechała się i głaskała go po włosach. Miał zaledwie kilka lat, ale potrafił już wyczuć nastrój, w jakim się znajdowała.
Usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi mieszkania. Mama drgnęła, lekko, niemal niedostrzegalnie. Ręka gładząca go po głowie zatrzymała się na chwilę, a potem znowu zaczęła się poruszać, lecz już nie tak lekko i czule jak przedtem.
Do pokoju wszedł ojciec. Miał mętny wzrok i patrzył na nich wyzywająco, jak zawsze, gdy wracał wieczorem z baru.
Chłopiec wyraźnie wyczuł narastające w pokoju napięcie. Matka podniosła się i uśmiechnęła do niego. Powiedziała do ojca, że kolacja już na niego czeka. Była wysoką, szczupłą kobietą o długich blond włosach, które kojarzyły się chłopcu z włosami lalek, którymi bawiły się jego koleżanki.
Ojciec również był wysoki, masywnie zbudowany. Zawsze wydawał mu się bardzo dużym człowiekiem. Ale chłopiec nie lubił, kiedy wymagał od niego robienia rzeczy, których nie rozumiał. Nie lubił, kiedy głośno krzyczał. Nie lubił już także tego, gdy brał go na kolana i uśmiechał się, bo wiedział, że za chwilę może go uderzyć.
Ojciec powiedział, że nie będzie jadł. Nadal stał nieruchomo w drzwiach pokoju, patrząc to na matkę, to na syna. Pod wpływem tego spojrzenia chłopiec rozpłakał się. Wydawało mu się okropne. Potem ojciec powiedział, że mają się modlić, że muszą prosić o odkupienie win ludzkości, by trafić do nieba.
Wydawało się, że matka skurczyła się w sobie, struchlała. Spojrzała na chłopca ze strachem w oczach, a on, choć był jeszcze bardzo młody, potrafił już odróżniać uczucia, które często oglądał. Sam również zaczął się bać. Szlochał coraz mocniej.
Matka nachyliła się nad nim i wzięła go za rączkę. Powiedziała, że pora już iść do pokoju i się położyć. Kiedy upuścił na dywan ciastko i wstał, ojciec podszedł do nich i pchnął matkę. Upadła na podłogę obok niego.
„Będziecie się modlić o zbawienie waszych przeklętych heretyckich dusz” — powiedział. Matka wstała i krzyknęła na niego, żeby dał im spokój. Uderzył ją w twarz, więc upadła z powrotem. Z jej nosa pociekła krew. Chłopiec klęknął przy niej i przytulił ją, płacząc teraz jeszcze głośniej. Nagle poczuł, jak ojciec odrywa go od niej i rzuca na łóżko. Potem ujrzał, że chwyta mamę za włosy i unosi ją do góry.
„Módl się — powiedział. — Na kolana!”.
Matka krzyknęła z bólu, lecz po chwili wypełniła rozkaz ojca. Uklękła i złożyła ręce do modlitwy, a łzy ściekały jej po policzkach. Cichutko też szlochała.
Ojciec podszedł do niego i pociągnął go na podłogę, obok matki. „Klęknij” — powiedział. Chłopiec posłusznie wypełnił polecenie, wiedząc już, co ma robić. Tata często kazał im tak klęczeć i mówić rzeczy, których on jeszcze nie rozumiał.
Teraz powiedział, że ich dusze są przeklęte i mają prosić Boga o wybawienie, jeśli nie chcą płonąć wiecznie w ogniu piekielnym. Matka zaczęła się modlić, a chłopiec powtarzał za nią to, co mówiła.
„Jeszcze — zarządził ojciec. — Nie przerywajcie” — mówił. Wyszedł z pokoju, lecz po chwili wrócił, trzymając w dłoni sznur z zawiązanymi na całej jego długości supłami. Chłopiec przestraszył się jeszcze bardziej, bo wiedział, do czego ta rzecz służy.
Popatrzył na matkę. Miała szeroko rozszerzone oczy, była przerażona. Znowu. Spojrzała na niego i oboje zapłakali jeszcze mocniej, starając się wypowiadać słowa modlitwy. Chcieli zadowolić ojca, sprawić, żeby zostawił ich w spokoju.
Ale on nawet o tym nie myślał. Podszedł bliżej i zamachnął się sznurem. Potem z całą siłą uderzył chłopca w plecy, aż dziecko krzyknęło rozdzierająco i padło przed siebie, na dywan. Matka również krzyknęła i pochyliła się nad nim, a wtedy spadły kolejne razy. Sznur smagał jej plecy i głowę, twarz i ramiona, pozostawiając tam, gdzie uderzył, czerwone i krwawiące ślady. Matka krzyczała, by już przestał, ale ojciec nie słuchał. Ciężko oddychając, uderzał dalej, sapiąc i mówiąc, że ich dusze są przeklęte, że tylko pokuta może przynieść im wybawienie. Krzyczał, że muszą zapłacić za swoje bezbożne życie.
Mijał czas, a ojciec nie przestawał smagać ich sznurem. Większość razów otrzymała matka, która leżała teraz bez ruchu, łkając tylko cicho i nie mając już dość woli, by zrobić cokolwiek innego, niż tylko czekać, aż ojciec skończy. Chłopiec patrzył spod jej ramienia prosto na unoszącą się i nachylającą twarz ojca, czerwoną z wysiłku, z kropelkami śliny na brodzie i policzkach. Widział jego przepełnione gniewem oczy i wygięte w nienawistnym grymasie wargi. Słyszał jego ciężki, świszczący oddech. Patrzył, jak plamy potu rozszerzają się na białej koszuli, częściowo wychodzącej ze spodni. Nie spuszczał z niego wzroku, aż ramię matki zsunęło się z jego głowy i sznur zaczął uderzać go po oczach i policzkach. Wtedy odwrócił twarz, płacząc głośno z bólu i starając się schować pod nieruchome ciało matki…

Na samo wspomnienie tamtych lat chłopak zacisnął szczęki, a w jego wzroku pojawiła się nienawiść. Spojrzał na wyświetlaną w dolnym rogu ekranu godzinę i stwierdził, że zajęcia skończą się za kilkanaście minut. Nie mógł dłużej ryzykować, istniała bardzo prawdopodobna możliwość, że pułkownik może wrócić wcześniej. Cholera.

Zamknął wszystkie pootwierane okna i wszedł do rejestru komputera. Pracował szybko, wiedział, że z każdą kolejną minutą przebywania w gabinecie ryzyko odkrycia się zwiększa.

W rejestrze usunął wszystkie ślady swoich działań na craytopie. Wątpił, by Arden sprawdzał tak gruntownie swój komputer, jednak ryzyko istniało zawsze. Lepiej być przezornym, niż później żałować. Zbyt wiele było do stracenia.





W CIENIU KRZYŻA - od dzisiaj w sprzedaży

W CIENIU KRZYŻA - moja najnowsza powieść, thriller/ horror science fiction dzisiaj trafił do sprzedaży. Książka dostępna jest w formie e-booka pod poniższym linkiem:

https://www.goneta.net/sklep2/pl/start/kategorie/proza-doroslych/w-cieniu-krzy%C5%BCa-szczegoly


W bliskiej, alternatywnej przyszłości, przesączonej atmosferą lęku i nietolerancji, nienawiści i izolacji od społeczeństwa, w czasie pełnym prześladowań, rząd Polski powołuje do życia utajniony ośrodek mający na celu kształcenie kilkunastoletnich ludzi obdarzonych szczególnie wysokim ilorazem inteligencji. Młodzi ludzie edukowani są zgodnie z ich indywidualnymi predyspozycjami umysłowymi, jednakże wszyscy bez wyjątku biorą udział w walkach treningowych mechanicznymi zbrojami. Nacisk na ten punkt szkolenia jest niezwykle istotny, gdyż największym światowym wydarzeniem jest turniej Steel Fights, podczas którego reprezentanci narodów świata rywalizują ze sobą, sterując mechami bojowymi.

Do rządowego ośrodka zostają zabrani nowi uczniowie. Wizja spędzenia następnych lat w zamkniętej rządowej placówce, w separacji od rodzin i przyjaciół, nie napawa ich optymizmem, jednakże państwo nie pozostawia im w tej kwestii żadnego wyboru — ich ponadprzeciętna inteligencja nie może zostać zmarnowana, ma przysłużyć się krajowi i sprawić, że sytuacja Polski na arenie światowej zostanie umocniona. Wśród uczniów znajduje się jednak ktoś, kto ma zupełnie inne cele do zrealizowania: haker, którego obecność niesie ze sobą złowróżbny cień śmierci. Ukryty wśród mieszkańców ośrodka, dąży do zrealizowania swoich mrocznych pragnień, niestrudzenie realizując przemyślaną, krwawą vendettę…

piątek, 7 sierpnia 2015

DZIEŃ OPIEKUNA w najnowszej HISTERII - fragment


Aby zachęcić Was do pobrania i przeczytania najnowszego numeru HISTERII, czasopisma poświęconego literackiej grozie, zamieszczam poniżej fragment mojego opowiadania, opublikowanego wraz z wieloma innymi ciekawymi tekstami. Pobierajcie więc, to nic nie kosztuje ;-)

Dzień Opiekuna
Tomasz Graczykowski

Czwartego września rano do Azylu przywieziono kolejną dziewczynkę. Była to ładna blondynka o fiołkowych oczach, ubrana już, jak wszystkie podopieczne, w granatowy mundurek. Kiedy po raz pierwszy usiadła z innymi w stołówce przy śniadaniu, z jej niewinnej twarzy biła dezorientacja. Oraz zdziwienie, gdyż widok około pięćdziesięciu dzieci zebranych w jednym miejscu i siedzących w absolutnej ciszy był dla niej nienormalny.
Dom Dziewczynki w Easting nazywano właśnie Azylem. Najpierw mówili tak o nim Opiekunowie, twierdząc, iż jest to bezpieczna przystań porzuconych i osieroconych dzieci, schronienie przed okrucieństwem świata zewnętrznego. Później także dziewczynki nauczyły się tak nazywać swój kolejny dom, jednakże myślały o nim w kategoriach różnych od tego, co mówili Opiekunowie. One wiedziały, że jest to schronienie tylko dla nich, dla Opiekunów. Ich prawdziwy azyl.
Nowa mieszkanka nie wiedziała niczego o Azylu. Była nieśmiała i zagubiona, lecz w jej fiołkowych oczach nie gościł lęk. Rozglądała się ciekawie wokoło, podczas gdy inne dzieci siedziały ze spuszczonym wzrokiem, wbijając go w swe dłonie i talerze. Nie odzywały się i nie rozglądały, siedziały tylko w ciszy, jakby nie były wcale małymi dziewczynkami.
Nazywała się Alison. Ona jedna patrzyła na trójkę Opiekunów przechadzających się między stołami. Przyglądała się starej pannie Horefox i jej zaszytemu grubą, czarną nicią lewemu oku, spoglądała na pozbawioną palców prawą dłoń kulejącego pana Staxa, i zastanawiała się, cóż takiego mogło im się przytrafić. Pokrywających cały brzuch blizn pani Nemedy nie widziała, ale i ona wydała jej się okaleczona. Może takie wrażenie sprawiała jej ciągle wykrzywiona w gniewnym grymasie twarz i zimny wzrok. A może nie.
Mimo tego, że Opiekunowie uśmiechali się do niej od czasu do czasu i patrzyli na nią z ciekawością, ona z jakiegoś powodu szybko przestała im się przyglądać i nie odwzajemniała już uśmiechów. Może zawstydzało ją ich widoczne kalectwo, może zaczynała wyczuwać ich dwoistą naturę. A może nie.
Trafiła do Azylu w nieodpowiednim czasie, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Niedługo, bo już pierwszego października, wypadał obchodzony tylko tutaj Dzień Opiekuna. Gdyby przybyła miesiąc później, miałaby niemal cały rok do następnego. A tak i ona musiała teraz w nim uczestniczyć. Czy tego chciała, czy nie ...


poniedziałek, 27 lipca 2015

Lipcowa "HISTERIA" już do pobrania

W połowie miesiąca zapowiadałem, że jedno z moich opowiadań grozy, "Dzień Opiekuna", znajdzie się w IX numerze magazynu "Histeria". Od wczoraj można już pobrać tenże numer, także wszyscy ciekawi nowej dawki tekstów grozy mogą ściągać najnowszy numer na dysk: 





poniedziałek, 13 lipca 2015

"Dzień Opiekuna" w lipcowej "Histerii"

27 lipca ukaże się kolejny numer magazynu "Histeria". Znajdzie się w nim jedno z moich opowiadań grozy, "Dzień Opiekuna":


Dla zainteresowanych magazynem zamieszczam link do strony:




środa, 8 lipca 2015

PORZUCENI w wersji drukowanej

Dzisiaj dotarły do mnie egzemplarze drukowane "Porzuconych". W niespełna dwa lata po wydaniu e-booka powieść doczekała się także swojego odpowiednika w klasycznej, papierowej wersji. Choć na poniższych zdjęciach nie widać, jak bardzo błyszczy się okładka, to jednak poza tym można  dość dobrze zobaczyć, jak się prezentuje:






Dla zainteresowanych poniżej link księgarni, w której można powieść nabyć:








czwartek, 2 lipca 2015

PORZUCENI - od 1 lipca 2015 dostępni w druku


PORZUCENI - dystopijne, postapokaliptyczne, cyberpunkowe science fiction - od dnia wczorajszego dostępni są nie tylko w formie elektronicznej, w której trafili do sprzedaży w roku 2013, ale także jako wydruk. Opcja drukowana jest oczywiście droższa niż e-book, ale dla zwolenników klasycznego wyglądu książki jak najbardziej odpowiednia. 

Wydruk dostępny jest pod poniższym linkiem:




wtorek, 30 czerwca 2015

PRZYPADEK MORROWA - fragment powieści


PRZYPADEK MORROWA - fragment powieści



Prolog


Zapadł zmierzch. Niebo nad Mastern przesłaniały ciemne burzowe chmury, przecząc prognozom o bliskim końcu trwającej od tygodnia psiej pogody. Nastał wieczór dwudziestego dnia października i opustoszałe, pokryte kałużami ulice spowijał mrok. Szedłem szybko, chcąc dotrzeć do domu, zanim znowu lunie. Porywisty wiatr targał moimi długimi włosami, na zmianę ciskając mi je w twarz i odrzucając na plecy. Gdybym wiedział, jakich zdarzeń integralną częścią wkrótce się stanę, wziąłbym tę paskudną pogodę za zły omen.
Skręciwszy na skrzyżowaniu, znalazłem się na Poe Street. Kilkadziesiąt metrów dalej, idąc od jednego kręgu latarnianego światła do drugiego, wszedłem w plamę ciemności okrywającą nasz jednopiętrowy dom i teren wokół niego. Przed sąsiednimi budynkami paliły się latarnie, w wielu oknach widziałem światło. Jednak nasz dom zawsze pozostawał ciemny, niezmiennie skrywał go mrok.
Zamknąłem za sobą żelazną furtkę i ruszyłem do drzwi. Nagle przystanąłem, bo moich uszu dobiegł jakiś cichy, niepokojący dźwięk. Odwróciłem się i rozejrzałem. Patrzyłem na odgrodzony płotem trawnik sąsiadów, ale żaden z zalegających cieni się nie poruszył. Uznałem, że to musiało być złudzenie, i ruszyłem do frontowych drzwi. Wtedy znowu coś usłyszałem. Jakiś cichy głos, rozlegający się gdzieś blisko mnie, na prawo. Zaniepokojony poszedłem wzdłuż ściany domu. Kiedy znalazłem się za rogiem, drgnąłem zaskoczony; w ciemności majaczył zarys leżącej na ziemi ludzkiej sylwetki. Przykucnąłem i ukazała mi się pokryta krwią twarz jakiejś dziewczyny. Z jej szeroko otwartych oczu wyzierało przerażenie, usta miała rozchylone i drżące. Jej prawe oko było zamknięte, a na policzku poniżej widniała obficie krwawiąca szrama. Lewa ręka dziewczyny była dziwnie zgięta, być może złamana. Długie ciemne włosy były pozlepiane krwią. Jej twarz wydała mi się znajoma, jednak nie mogłem tego stwierdzić na pewno, ponieważ krew zmieniła ją w przerażającą maskę.
Dziewczyna uniosła z trawnika głowę, nie spuszczając ze mnie przerażonego spojrzenia.
– Pomóż mi – wychrypiała słabym, ledwie słyszalnym głosem. Słyszałem jej ciężki, rzężący oddech, który świadczył prawdopodobnie o tym, że miała złamane żebra i – być może – przebite płuco.
Wstałem i pobiegłem do drzwi. Wpadłem do domu, podniosłem słuchawkę stojącego w ciemnym korytarzu telefonu i zadzwoniłem na pogotowie, a później do szeryfa. Wytłumaczenie im, że ranna dziewczyna potrzebuje pomocy, wymagało, jak na mój gust, cholernie dużo czasu. Potem wyszedłem z domu i ruszyłem do niej. Leżała nieruchomo, na jej widok coś ścisnęło mnie w gardle. Wyglądała inaczej niż wtedy, kiedy pobiegłem zadzwonić. Jej głowa była dziwnie wykręcona. Nie żyła.

Część pierwsza

Rozdział pierwszy


Papierosowy dym unosił się i snuł pod sufitem, a ja i Martin siedzieliśmy w fotelach w jego pokoju i słuchaliśmy płyt, które dzisiaj kupił. Z głośników sprzętu stereo dobywały się dźwięki utworu The Dawn Of Dying grupy Desperados. Nie znałem jej wcześniej, nawet o niej nie słyszałem. Wokalistą był Tom Angelripper z Sodom, jednej z najsławniejszych niemieckich grup thrashmetalowych.
Spojrzałem na Martina. Zaciągał się właśnie papierosem, a drugą ręką odrzucał w tył długie blond włosy. Miał na sobie T-shirt amerykańskiego Exodusa z płyty Bonded By Blood, a na nogach podziurawione na kolanach niebieskie dżinsy. Ja, dla kontrastu, byłem dziś ubrany na czarno, a moją pierś zdobiła bluza niemieckiego Destruction. Obaj ubieraliśmy się na wzór metalowców lat osiemdziesiątych, nosiliśmy wysokie za kostkę białe adidasy i skórzane lub dżinsowe kurtki. W takim miasteczku jak Mastern, konserwatywnym i naprawdę małym, mogliśmy wyglądać na nielichych odmieńców. Ale nie obchodziło nas to. Lubiliśmy metal lat osiemdziesiątych, obaj z Martinem kultywowaliśmy metalowe tradycje wcześniejszych pokoleń. Coraz mniej było metalowców takich jak my, ludzie nie rozumieli, że warto żyć dla czegoś tak ekstremalnego w ich mniemaniu jak muzyka metalowa. Oczywiście, nie przypadał nam do gustu każdy jej rodzaj, bo nie tolerowaliśmy tych wszystkich nowych, dziwacznych zespołów, które mieszają w swej muzyce najróżniejsze style. Obaj oddalibyśmy naprawdę wiele, żeby urodzić się z dziesięć lat wcześniej. Czulibyśmy się wtedy jak ryby w wodzie.
Zgasiłem papierosa w popielniczce i sięgnąłem po butelkę piwa. Pociągnąłem solidny łyk, czując w ustach przyjemną gorycz.
– Odwiedziłeś jakieś księgarnie albo antykwariaty w Bostonie? – spytałem. Książki były kolejnym z naszych największych zainteresowań. Mogliśmy czytać i czytać, a potem dyskutować o rozwiązaniach fabuły czy postaciach. Uwielbialiśmy opowiadania Lovecrafta, twórczość Chandlera i Conan Doyle’a. Pasjonowaliśmy się Alienistą Caleba Carra, Teorią Gier Hectora MacDonalda i Krainą Chichów Jonathana Carrola, czytając te książki po wielokroć. Może i byliśmy w Mastern odmieńcami, może starsze, konserwatywne pokolenie krzywiło się na widok naszych długich włosów, jednak z pewnością byliśmy jednymi z najbardziej oczytanych mieszkańców tego zapomnianego przez cywilizację miasteczka.
– Tak – odparł Lawless. – Ale kupiłem tylko Wieczną wojnę Joe Haldemana i Klub Dumas Arturo Pereza-Reverte. Nie miałem już zbyt dużo forsy, bo wcześniej wpadłem do sklepów muzycznych.
– Nie zainteresowała cię żadna z nowych książek? – obydwie wymienione przez Martina pozycje już miałem i należały one do moich ulubionych. Poleciłem mu je i jestem pewien, że nie będzie żałował tego zakupu.
Martin uśmiechnął się i powiedział:
– Nowe książki. Wiesz przecież, że naprawdę rzadko zdarzy się wśród nich taka, która przypadnie nam do gustu. Wolę już szperać w antykwariatach i bibliotekach niż na półkach z nowościami.
– Racja – potwierdziłem. – Ale na pewno wydano coś wartego przeczytania. Może nie postawimy tych książek na półce z naszymi ulubionymi, ale też nie wyrzucimy ich do kosza. Mnie osobiście ciekawi parę nowych pozycji, ale ciężko zaryzykować tyle forsy. Książki są zbyt drogie.
– A jak nowa książka twojego ojca?
– Nie mam pojęcia. Chyba ciągle nad nią pracuje – odparłem. Mój ojciec napisał dotychczas dwie powieści, z czego druga, Zapach grobu, odniosła spektakularny sukces.
– Mógłby już skończyć. Chciałbym ją przeczytać – powiedział Lawless, a ja przytaknąłem. Pewnie, że mógłby. Tyle że prawdopodobnie urozmaica sobie pisanie whisky lub ginem, co go nieco spowalnia.
Dopiłem piwo i wstałem. Wiszący na ścianie zegar wskazywał kwadrans po ósmej wieczorem.
– Muszę lecieć. Zobaczymy się jutro na zajęciach – rzekłem.
– Pewnie. Tylko nie szukaj dziś nikogo za domem – zażartował Martin. Spojrzałem na niego i warknąłem:
– Bardzo zabawne.
Zamknąłem za sobą drzwi, zszedłem po schodach i ściągnąłem z wieszaka moją skórzaną czarną kurtkę. Potem wyszedłem z domu i ruszyłem drogą, a silny wiatr ciskał we mnie kroplami deszczu. Nie miałem do domu daleko, zaledwie jakieś dziesięć minut, ale i tak wiedziałem, że zmoknę.

 

Rozdział drugi


Nasza rodzina nie była taka jak inne. Szczerze powiedziawszy, zawsze cechowała nas wyjątkowa odmienność, separacja od społeczeństwa, w którym żyliśmy. Mój ojciec był znanym pisarzem, jego książki znikały ze sklepowych półek w zaskakująco szybkim tempie. Co prawda napisał dotychczas tylko dwie, jednak zdążył już zdobyć sławę. Całymi dniami siedział w swym gabinecie, który jednocześnie był sypialnią. Właściwie był całym jego światem, bo wychodził z niego tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał. Do sklepu, na przykład, po kolejne litry whisky czy ginu.
Zaczął ostro pić już dosyć dawno, prawie dwadzieścia lat temu. Wtedy w wypadku samochodowym umarła nasza matka, przeżył ogromny wstrząs. Mimo to udało mu się jako pisarzowi osiągnąć sukces, choć wiedziałem, że dokonał tego tylko przez wzgląd na mnie i moją siostrę.
Susan skończyła dwadzieścia jeden lat. Nie pamiętała matki, ja zresztą także zachowałem o niej niewiele wspomnień; kiedy umarła, miałem zaledwie sześć wiosen. Susie wychodziła z domu tylko nocą, nie miała w Mastern żadnych znajomych, a mimo to była najbardziej znaną osobą w całym miasteczku. I to wcale nie dlatego, że w wieku piętnastu lat napisała powieść, która podbiła serca czytelników całego świata i przyniosła jej prestiż i uznanie. Literacki sukces Susan nie miał z tym nic wspólnego, ludzie mówili o niej już od chwili jej narodzin. Była piękną dziewczyną, najpiękniejszą chyba, jaką kiedykolwiek widziałem. Bardzo inteligentna, wyrozumiała i pełna współczucia dla innych. Była także chora od urodzenia na bardzo rzadką przypadłość, jaką jest xeroderma pigmentosium, czyli nadwrażliwość skóry na światło. To dlatego wychodziła z domu tylko w nocy, z tego powodu nie miała znajomych i żyła w ciemności. Promieniowanie ultrafioletowe każdego rodzaju mogło spowodować raka skóry, obojętnie, czy było to światło żarówek, blask telewizora, czy – najgroźniejszego – słońca. Jego promienie w bardzo krótkim czasie mogły doprowadzić do śmierci Susie, choć dla innych ludzi były czymś radosnym i miłym. Każdy dłuższy kontakt jej skóry i oczu ze światłem powoduje nieodwracalne zmiany na poziomie komórkowym, defekty te sumują się i skracają jej życie. Wszystkie uszkodzenia gromadzą się i ostatecznie nakładają na siebie, prowadząc do przedwczesnej śmierci. Susan od urodzenia skazana jest na trwanie w ciemności.
Oczywiście używała filtrów, rękawiczek, kapeluszy i okularów, ale i tak wychodziła z domu tylko nocą. Przywykła do mroku, potrafiła cieszyć się tym, co miała. Nie wymagała od życia więcej, niż już dostała. Uważałem, że to wspaniałe. Uwielbiałem na nią patrzeć podczas naszych nocnych spacerów, kiedy cieszyła się samym ruchem i panującą wokół ciszą. Wtedy czuła się swobodnie, nic nie więziło jej w cieniu, mogła pójść niemal wszędzie tam, gdzie chciała. Noc była jej żywiołem, czarne oczy Susie błyszczały w ciemności, a lśniąco białe zęby odbijały blask księżyca w każdym z uśmiechów. Blada poświata lśniła także na jej kasztanowych, kręconych i niezwykle gęstych włosach, a szczupłe i zwinne ciało rwało się do pełnego wigoru biegu. Żadne z nas, ludzi żyjących w świetle słońca, nie cieszyło się nigdy tak bardzo powiewem wiatru czy zwyczajnym wyjściem z domu.
Mimo że Susie bez przerwy obcowała z ciemnością, wyraźnie dostrzegała piękno świata. Nigdy nie widziała go w pełnej okazałości, cała jej wiedza o nim brała się z książek i rozmów, ale w jej świadomości ukształtował się jego obraz. Może nieco zbyt wyidealizowany, ale przez to bardzo pociągający, czego dowodem jest jej powieść. Powieść osoby zaledwie piętnastoletniej, a jednak tak bardzo dojrzałej i pełnej zrozumienia.
Wiedziałem, że nigdy nie opuszczę Mastern. Nie dlatego, że nie chciałbym, ale właśnie przez wzgląd na Susan. Już dawno temu zdecydowałem, że moje życie będzie zależne od jej życia, że poświęcę wszystko, co będzie trzeba, by ochronić ją przed podłością ludzi. Mimo swej inteligencji była bardzo bezbronna, jej warunki fizyczne także nie zapewniłyby jej jakiejkolwiek przewagi nad napastnikiem; mierzyła zaledwie metr sześćdziesiąt, ważyła niecałe sześćdziesiąt kilogramów. Ogromną trudność sprawiałoby jej nawet robienie codziennych zakupów i opłacanie rachunków. W tym celu musiałaby korzystać z internetu, a to przecież mogło być fatalne w skutkach. Nie wspominając już o tym, jak miałaby się obronić przed na przykład włamywaczem czy kimś, kto miałby dostarczyć jej jedzenie, a okazałby się zwykłym zbrodniarzem. Nawet jeśli miałaby broń, mogłaby nie zdążyć jej użyć lub oddać niecelny strzał, jeśli w ogóle potrafiłaby to zrobić. A uciec przecież nie mogła nigdzie, promienie słońca zabiłyby ją równie skutecznie jak morderca, tyle że umierałaby nieco dłużej. Nie, Susie nigdy nie mogła zostać sama. Była dla mnie zbyt ważna i nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało.
Miała tego niesamowitego pecha, że nasi rodzice nosili w sobie recesywny gen, który sprawił, że urodziła się chora na xeroderma pigmentosium. Spotkanie się takich osób to przypadek bardzo rzadki i w zasadzie nie jest powiedziane, że dziecko musi urodzić się chore. Jednak los odcisnął swe mroczne piętno na mojej siostrze już w pierwszej chwili jej życia.
Dlatego właśnie nasi rodzice nie odważyli się mieć więcej dzieci. Mnie adoptowali, gdy Susan miała zaledwie rok. Byłem wówczas trzylatkiem. Zawsze marzyli o tym, by wychowywać dwójkę dzieci. Dali mi tyle ciepła, że pokochałem ich z całego serca, jakby byli moimi prawdziwymi rodzicami. Przebywałem z przybraną matką tylko przez kolejne trzy lata mojego życia, ale wiedziałem, że nigdy już jej nie zapomnę. Była naprawdę wspaniałą, kochającą kobietą.
Wczesne dzieciństwo spędziłem w domu dziecka w Mastern. Nie wiedziałem, kim byli moi biologiczni rodzice. Podobno zostawiono mnie gdzieś w parku, między krzakami, najprawdopodobniej po to, żebym umarł. Niemniej nie czułem do nikogo za to nienawiści. Jedyne chyba, co chciałbym wiedzieć, to dlaczego ktoś tak postąpił. Nic więcej.
Z korytarza dobiegł mnie jakiś cichy odgłos. Pewnie ojciec szedł do kuchni coś zjeść.
Siedziałem na łóżku w moim zacienionym pokoju. Paliła się tylko mała lampka o bardzo słabej żarówce. Ze względu na Susie korzystaliśmy w całym domu wyłącznie ze słabego oświetlenia, a przeważnie były to świece. Ta mała lampka była jedynym źródłem światła w pokoju, ale wystarczała mi w zupełności. Znajdujące się nad łóżkiem okno zawsze było zasłonięte grubą kotarą, a monitor komputera ustawiłem tak, by jego poświata padała od drzwi do okna. Susie często mnie odwiedzała, a nie mogło jej przecież przywitać promieniowanie ultrafioletowe.
Ona sama zajmowała całe piętro domu, ale korzystała głównie z jednego pokoju. Przy pisaniu oświetlała go płomieniem świecy, podobnie jak przy czytaniu. Mimo tak słabego oświetlenia wzrok miała doskonały, widziała jak sowa. W końcu sama również była nocnym stworzeniem, nieznającym blasku dnia i istniejącym gdzieś na obrzeżach świata, jaki znamy my.
Niczym nietoperz lub… wampir. Kiedy byłem dzieciakiem, moi szkolni rówieśnicy z czystej złośliwości często tak o niej mówili. Zawsze doprowadzali mnie tym do furii, rzucałem się wtedy na nich z pięściami. Nauczyli się szybko, że przy mnie nie mogą tego bezkarnie robić. Niektórzy z nich do dzisiaj na pewno pamiętają tamte wściekłe ciosy.
Moje myśli powędrowały do dziewczyny, którą dwa dni temu znalazłem za domem. Tamto zdarzenie ciągle było dla mnie zagadką. Gdy po raz drugi wyszedłem za dom, dziewczyna już chyba nie żyła; wyglądała tak… nieludzko, że poczułem, iż nie chcę na nią patrzeć. Odszedłem więc przed dom, by zaczekać na przybycie karetki i ludzi szeryfa. Nie musiałem czekać długo, pojawili się po dwóch czy trzech minutach. Najpierw ambulans, a w chwilę później radiowóz. Sanitariusze wyskoczyli z wozu, a ja zaprowadziłem ich za dom. Kiedy tylko skręciliśmy za róg, poczułem się, jakby rzeczywistość wywinęła solidnego fikołka. Po martwej dziewczynie nie było najmniejszego śladu, nie pozostała nawet kropelka krwi. W miejscu, w którym leżała, trawa była nieco wygnieciona, ale to nie stanowiło żadnego dowodu na prawdziwość moich słów. Adam Fulton, starszy z dwóch sanitariuszy, popatrzył na mnie i zapytał całkiem poważnie:
– Naćpałeś się, Thomas? Czy może robisz sobie jaja?
Obok niego stanął George Flaberty, gruby, wielki jak stodoła funkcjonariusz, a moment później podszedł jeszcze John Ricks, zastępca szeryfa. Wszyscy patrzyli na mnie jak na ostatniego świra i pewnie bym za to wszystko oberwał, gdyby nie to, że w Mastern każdy znał każdego. Oni wiedzieli, że nie należę do tych, którzy zabawiają się podobnymi rzeczami.
– Ona tu była – powiedziałem.
– Skoro tak twierdzisz… – odparł John Ricks. Był trzydziestokilkuletnim szczupłym facetem, zawsze opanowanym i wzbudzającym zaufanie. – Przyjdź jutro do biura szeryfa. Musimy spisać twoje zeznanie.
Odwrócili się wszyscy i odeszli. Słyszałem jeszcze, jak mówią, że coś musiało mi się przywidzieć, po czym wsiedli do swoich samochodów i odjechali.
Długo stałem na trawniku. W końcu okrążyłem dom, jednak niczego nie znalazłem. Wszedłem do środka. Tamtej nocy nie mogłem zasnąć.
           – Ona tu była – powiedziałem.
       – Skoro tak twierdzisz… – odparł John Ricks. Był trzydziestokilkuletnim szczupłym facetem, zawsze opanowanym i wzbudzającym zaufanie. – Przyjdź jutro do biura szeryfa. Musimy spisać twoje zeznanie.
        Odwrócili się wszyscy i odeszli. Słyszałem jeszcze, jak mówią, że coś musiało mi się przywidzieć, po czym wsiedli do swoich samochodów i odjechali.
       Długo stałem na trawniku. W końcu okrążyłem dom, jednak niczego nie znalazłem. Wszedłem do środka. Tamtej nocy nie mogłem zasnąć.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

PORZUCENI wkrótce dostępni w formie drukowanej



"Porzuceni" - postapokaliptyczne, dystopijne, cyberpunkowe science fiction, czyli pierwsza powieść, jaką napisałem, już wkrótce będzie dostępna w ofercie wydawnictwa Goneta.net w formie drukowanej. Wydana w roku 2013 jako e-book, książka doczekała się swojego papierowego odpowiednika.  W ciągu najbliższych dni wersja papierowa trafi do sprzedaży. To całkiem miły akcent, trzeba przyznać, tym bardziej, że za jakiś czas do sprzedaży trafi również moja najnowsza powieść, thriller/ horror science fiction zatytułowany "W cieniu krzyża". Za kilka dni pojawią się tutaj linki prowadzące na odpowiednie strony, a na razie załączam link do e-booka "Porzuconych":





sobota, 11 kwietnia 2015

Lista polskich twórców grozy

W serwisie Polskagroza.pl opublikowano (nadal aktualizowaną) ciekawą listę polskich autorów, tych żyjących i piszących współcześnie, jak i tych, którzy już lata wcześniej włożyli swój wkład w oblicze polskiej literatury fantastycznej i nie tylko: